11 grudnia 2020

Prawda o Westerplatte

Obrona Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte w dniach 1-7 września 1939 r. to temat, który doczekał się niezliczonej ilości opracowań, mniej lub bardziej zgodnych z prawdą historyczną. Często powielane mity, powtarzane przez dziesiątki lat - zaburzyły prawdziwy obraz tamtych wydarzeń i na dobre wpisały się w świadomość wielu osób, co z historycznego punktu widzenia nie może być akceptowalne.
 
Artykuł ten nie będzie szczegółowo opisywał bitwy o Westerplatte, a skupi się na obaleniu krążących wokół tego wydarzenia mitów, a także postara się wyjaśnić wiele niedopowiedzeń czy przeinaczeń. Przedstawiany w wielu opracowaniach przebieg walk z okresu 1-7 września 1939 r. często znacząco odbiega od prawdy, a niekiedy nawet całkowicie się z nią mija. Co więcej, nierzadko można natrafić na pomijanie niewygodnej prawdy czy nawet fałszowanie historii. Z drugiej strony nie każdy ma na tyle determinacji, aby weryfikować takowe informacje pojawiające się nawet w szkolnych podręcznikach, co oczywiście jest zrozumiałe, ale nie oznacza, że taki stan rzeczy trzeba pozostawić. 
 
Pancernik Schleswig-Holstein ostrzeliwuje Wojskową Składnicę Tranzytową na Westerplatte 1 września 1939 r.
Źródło: https://bi.im-g.pl/im/d8/bd/16/z23846104IH,Pancernik-Schleswig-Holstein-ostrzeliwuje-Westerpl.jpg
  1. Zacząć trzeba od spotkania ppłk. Wincentego Sobocińskiego z mjr. Henrykiem Sucharskim z 31 sierpnia 1939 r., podczas którego szef Wydziału Wojskowego Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku miał przekazać komendantowi Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte rozkaz, że w razie niemieckiego ataku, ta ma się bronić przez 12 godzin, czyli dwa razy dłużej niż ustalono wcześniej, oraz dodał, że Niemcy zaatakują w przeciągu 24 godzin. Jak wspominał po wojnie kpt. Franciszek Dąbrowski: "[...] Spojrzał <ppłk. Sobociński> nam dłużej niż zwykle w oczy i zaznaczając, że granica polsko-gdańska obstawiona jest sześcioma naszymi dywizjami, ostrzegał, byśmy nie dali się zaskoczyć i bronili Westerplatte przez dwanaście godzin. Przed wojną, w czasie pokoju, Sztab Generalny oceniał naszą zdolność oporu – na podstawie stanu uzbrojenia i umocnień – do sześciu godzin. W tym czasie miała przyjść pomoc i wsparcie ogniowe". Następnie - już podczas rozmowy w cztery oczy - ppłk Sobociński miał powiedzieć w tajemnicy mjr. Sucharskiemu, że co by się nie działo, nie otrzyma żadnego wsparcia z zewnątrz. Jednakże prawda o tym słynnym spotkaniu jest według wielu źródeł całkiem inna. W 1983 r. pracownik kontraktowy Wojskowej Składnicy Tranzytowej plut. rez. Mieczysław Wróbel w książce badacza obrony Westerplatte autorstwa Jacka Żebrowskiego pt. "Zanim poddał się Hel: niemiecki dokument z 1939 roku", wspominał: "Sucharski nie miał rozkazu bronić Westerplatte ani przez sześć, ani przez dwanaście, ani więcej godzin. Ostatnia wizyta ppłk. Sobocińskiego [...] jest przedstawiona w publikacjach niezgodnie z prawdą" i dodaje: "Byłem blisko Sucharskiego, byłem w jego dyspozycji. Sobociński przyjechał do nas po południu 31 sierpnia 1939 r. Rozmawiał z majorem w cztery oczy w gabinecie komendanta. Byłem w pokoju obok, przyznaję dzisiaj, podsłuchiwałem. 'Heniek - mówił Sobociński - nie licz na żadną pomoc, nie macie tu żadnej szansy, Gdańsk jest odcięty. Uważaj jutro rano, Niemcy uderzą, nie dajcie się zaskoczyć. Ty dowodzisz i ty decydujesz. Jak uznasz, że opór nie ma szans, wiesz co robić. Nie daj się tylko zaskoczyć'. Sobociński odjechał, Sucharski miał twarz sinozieloną. Nie spał w nocy, przez cały dzień i następny dzień". Jeżeli to prawda, wychodzi na to, że Wojskowa Składnica Tranzytowa miała się bronić tak długo, jak to było możliwe, czyli o wiele dłużej, niż założył mjr Sucharski, o czym w dalszej części. Ponadto, nie ma żadnych dowodów na istnienie dokumentu, który mówiłby, że Westerplatte ma się bronić tylko 12 godzin, a także sam mjr Sucharski w swoich powojennych wspomnieniach nic o nim nie wspominał. Informacja ta pochodzi w pierwszej kolejności od kpt. Franciszka Dąbrowskiego oraz por. Stefana Grodeckiego, po czym została powielona przez kolejne źródła i jest obecna do dziś. Co więcej - rozkaz L.850/III.Mob., dotyczący wycofania Korpusu Interwencyjnego z Pomorza, wbrew umiejscowieniu go w I części tomu "Polskie Siły Zbrojne w Drugiej Wojnie Światowej" pod datą 31 sierpnia 1939 r. (godz. 08:50), został wysłany do Torunia już po wybuchu wojny - czyli o godz. 08:50, ale 1 września 1939 r. Zgodnie z badaniami, jakie przeprowadzili Ryszard Rybka i Kamil Stepan, umieszczonymi w Biuletynie DWS.org.pl nr 8 - wiosna 2010 r., świadczy o tym: "zarówno numer kancelaryjny pisma, jak i możliwość jego utożsamienia z pismem, umieszczonym w 'Arkuszu dziennym'. Tezę tę wzmacnia fakt, że w tym samym czasie Sztab Naczelnego Wodza rozpoczął też uruchamianie środków transportowych w celu wycofania jednostek Korpusu z Pomorza. Można także mniej więcej ustalić czas przygotowania pisma L.850 najwcześniej na godziny wieczorne 31 VIII 1939 r., co ewentualność jego wysłania już rankiem tego dnia czyni całkowicie niemożliwą". Więc zgodnie z tym ppłk. Sobociński nie mógł dzień wcześniej wiedzieć, że Westerplatte nie otrzyma żadnej pomocy, jednakże i w tym wypadku sprawa jest dyskusyjna, gdyż według historyka Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego, który tematyką obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej zajmuje się już od kilkudziesięciu lat - obrona Westerplatte nie miała nic wspólnego z Korpusem Interwencyjnym, o czym wspomina w wywiadzie dla Dziennika Bałtyckiego z 19 września 2012 r. Według jego ustaleń to desant kompanii Batalionu Morskiego z Gdyni miał wspomóc obronę Westerplatte, która miała się utrzymać co najmniej 12 godzin, a nie do 12 godzin i: "To był wariant na wypadek puczu w Gdańsku. W razie wojny obowiązywała obrona do ostatniego naboju lub ostatniego żołnierza. Zresztą rozkazu o 12 godzinach w ogóle nie było". Następnie dodaje: "Nie mamy w archiwach źródeł z rozkazami dla Składnicy - opieramy się tylko na relacjach Westerplatczyków, powtarzanych bezwiednie po tych, którzy powiedzieli to pierwsi. Wersja o 12 godzinach ma usprawiedliwić dążenie mjr. Sucharskiego do szybkiego poddania Składnicy i została zresztą wymyślona po wojnie przez kpt. Dąbrowskiego. Ppłk Sobociński, szef Wydziału Wojskowego Komisariatu RP, nie był przełożonym taktycznym Składnicy i jednostek garnizonowych, więc po prostu nie mógł wydać takiego rozkazu. Rozkaz obrony lub wycofania się z Westerplatte mógł dać jedynie przełożony floty - wiceadmirał Unrug, dowódca Obrony Wybrzeża. W przeciwnym razie dla żołnierzy było oczywiste, że mają bronić się do końca" (trzeba tu jednak nadmienić, że rozkaz - o ile istniał - nie musiał pochodzić bezpośrednio od ppłk. Sobocińskiego, a ten miał go po prostu tylko dostarczyć). Dowódca byłego 1. Batalionu Strzelców Morskich z Wejherowa - płk. Czesław Kopański - mówił po wojnie, że mjr Sucharski i kpt. Dąbrowski znali instrukcję obrony Westerplatte (utrzymanie się 6-12 godzin w razie niemieckiego puczu - a nie wojny - i oczekiwanie na przybycie w tym czasie zaalarmowanego 1. Batalionu Strzelców Morskich, a od 1939 r. - 2. Batalionu Strzelców Morskich, który wówczas przejął to zadanie), ale ku jego rozczarowaniu - żaden o tym nie wspominał w swoich relacjach. Dodał także: "A szkoda, bo nie byłoby fałszywej legendy 6-12 godzin. Ręce mi opadają! Nie do wiary! Właśnie o te dwanaście godzin najwięcej mi chodzi, bo one szkalują dobre imię wcale nie tumanów-idiotów z września 1939 r.". O fakcie nieistnienia rozkazu o 12-godzinnej obronie zgadzał się także płk. Stefan Fabiszewski, czyli poprzednik mjr. Henryka Sucharskiego, który od 1960 r. pisał artykuły na temat Westerplatte w londyńskich gazetach "Tygodnik Polski" oraz "Wiadomości". Ważniejsza jednak w sprawie jest korespondencja, jaką prowadził z Janiną Skowrońską-Feldman - która miała wystawić sztukę teatralną dotyczącą obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej - dostępna obecnie w Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Zarówno z artykułu z "Tygodnika Polskiego" z 1960 r., jak i z listów wynika, że ppłk. Sobociński 31 sierpnia 1939 r. nie wspomniał nic o 12-godzinnej obronie. Pułkownik Stefan Fabiszewski argumentował to tym, że "w warunkach i okolicznościach 1939 roku nie było, bo być nie mogło, rozkazów dla sześcio, czy dwunastogodzinnej walki!". W każdym razie sprawa ta pozostaje otwarta i będzie kwestią sporną jeszcze przez wiele lat, aczkolwiek w świetle dostępnych materiałów, bardziej sensowne wydaje się, że rozkazu o 12-godzinnej obronie prawdopodobnie nigdy nie było
  2. Zgodnie z relacją kpr. Treli oraz kpr. Chrula - zanim jeszcze pancernik Schleswig-Holstein oddał pierwszą salwę - Polacy zauważyli, że wykonuje on manewry przy udziale holownika Danzig w Kanale Portowym i zbliża się do Westerplatte. Wiadome jest, że o wydarzeniu tym poinformowano placówkę "Łazienki", więc prawie na pewno informacja ta dotarła również do mjr. Henryka Sucharskiego. Jednakże, jak pokazują późniejsze wydarzenia, ten nie wyciągnął z tego żadnych wniosków, bo ani nie ogłoszono alarmu, ani nie obsadzono pozycji obronnych
  3. Ostrzał Westerplatte nie rozpoczął się o godz. 04:45 (chociaż zgodnie z planem miał), gdyż w tym czasie Schleswig-Holstein manewrował jeszcze w Kanale Portowym w celu ustawienia się na odpowiedniej do ostrzału pozycji. Dopiero dwie minuty później Kapitän zur See Gustav Kleikamp - dowódca pancernika - wydał rozkaz o otwarciu ognia, co nastąpiło o godz. 04:48
  4. W ciągu trwającego 8 minut pierwszego ostrzału Schleswig-Holstein wystrzelił 8 pocisków z dział Sk 28,0 cm L/40, 59 pocisków z dział Sk 15,0 cm L/40 oraz 600 pocisków z zainstalowanych na pokładzie działek 2-cm-C/30. Nie oznacza to jednak, że wszystkie eksplodowały. W przypadku tych z dział kal. 28 cm przyczyny należy upatrywać w tym, że przeleżały one pod pokładem pancernika 35 lat, a co do pocisków z dział kal. 15 cm - te często odbijały się od ziemi, gdyż ich kąt padania był zbyt ostry. Na marginesie, znajdujące się obecnie na Westerplatte (obok Wartowni nr 1) dwa pociski do działa kal. 28 cm nie mają nic wspólnego z walkami o wybrzeże z 1939 r., a tym bardziej z pancernikiem Schleswig-Holstein. Nie zgadzają się one z sygnaturami amunicji, które w 1977 r. otrzymał Jacek Żebrowski - badacz wydarzeń na Westerplatte - od byłych żołnierzy Marine-Stoßtrupp-Kompanie, co zresztą potwierdza historyk, a zarazem kierownik Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 - Mariusz Wójtowicz-Podhorski, który za zasługi w popularyzowaniu historii Westerplatte otrzymał m.in. Srebrny Krzyż Zasługi
  5. Powszechnie przyjęło się, że pierwszą ofiarą walk na Westerplatte, a co za tym idzie także w II wojnie światowej, był st. sierż. Wojciech Najsarek. Nie jest to jednak prawda, bo ten został ciężko ranny i zabrany przez Niemców do ich punktu sanitarnego zlokalizowanego koło kawiarni plażowej Strand Cafe, na południe od Mewiego Szańca, skąd najprawdopodobniej trafił do gdańskiego szpitala i dopiero tam zmarł wieczorem 1 września 1939 r. Pierwszym zabitym polskim żołnierzem na Westerplatte był strz. Konstanty Jezierski, który zginął około godz. 05:00 w wyniku trafienia pociskiem z bliżej nieokreślonego działka w szczelinę obserwacyjną w Wartowni nr 3, co urwało mu głowę
  6. W niektórych źródłach można przeczytać, że pierwsze strzały w kierunku Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte oddano o godz. 04:45 z latarni morskiej w Nowym Porcie, albo - w zależności od wersji - to stamtąd miał paść strzał dający sygnał pancernikowi do otwarcia ognia. Jest to oczywiście kompletna bzdura, bo nie dość, że wiadome jest, iż pierwszy wystrzelił Schleswig-Holstein na rozkaz swojego dowódcy - i to trzy minuty później - to informacja ta nie ma potwierdzenia w żadnej polskiej i niemieckiej dokumentacji, a także w relacjach żołnierzy obu stron. Jedyny strzał z broni palnej, jaki padł w okolicy Westerplatte przed godz. 04:48, oddał Leutnant Dietrich Rauch z 1./Marine-Stoßtrupp-Kompanie. Miało to miejsce o godz. 04:30, kiedy zawiodła radiostacja, przez którą co 15 minut nadawano na pancernik informację o aktualnej sytuacji. Był to umówiony sygnał na wypadek właśnie takiej sytuacji i całkowicie zgodny z procedurami
  7. Zgodnie z relacją mata Bernarda Rygielskiego rano 1 września 1939 r. Placówkę "Fort" miało okrążyć ponad 100 niemieckich żołnierzy, co jest przesadą, gdyż była to siła plutonu Marine-Stoßtrupp-Kompanie licząca od 55 do 70 ludzi
  8. Przed drugim natarciem na Westerplatte, Marine-Stoßtrupp-Kompanie została wzmocniona 60-osobowym plutonem albo z SS-Wachsturmbann "Eimann", albo z SS-Heimwehr Danzig. Druga opcja jest bardziej prawdopodobna i potwierdza ją m.in. "Dziennik działań bojowych pancernika Schleswig-Holstein od 24.8 do 2.10.39" oraz monografia pt. "Die Akten des Seekrieges ('Schleswig-Holstein' beschiesst die Westerplatte)" autorstwa F.O. Buscha
  9. Do dzisiaj nie została rozwiązana zagadka pozostawienia rannego kpr. Andrzeja Kowalczyka, który wraz ze strz. Bronisławem Ussem miał zniszczyć drewutnię koło placówki "Prom". Gdy kpr. Kowalczyk wrzucił do niej wiązkę granatów, otrzymał dwa trafienia w pierś i upadł na ziemię. W tym czasie strz. Uss rzucił swój ładunek i nastąpił silny skumulowany wybuch, który co prawda zniszczył cel, ale poważnie zranił (jak się później okaże) strz. Ussa. W wyniku tego chor. Jan Gryczman - zastępca dowódcy placówki "Prom" - rozkazał zabrać rannego kpr. Kowalczyka (mieli to uczynić strz. Franciszek Wójtewicz i strz. Józef Nowicki) oraz sprawną broń do Wartowni nr 1, gdzie udali się także wszyscy żołnierze z placówki "Prom", oprócz osłaniającego odwrót plut. Barana. W trakcie tego przejścia niesiony przez kolegów kpr. Kowalczyk otrzymał trafienie w brzuch (prawdopodobnie odłamkiem pocisku artyleryjskiego) i rana była na tyle poważna, że uniemożliwiła dalszy jego transport. Sam ranny powiedział, aby go zostawić, co uczyniono i to około 100 metrów od Wartowni nr 1, czego potwierdzeniem jest relacja wycofującego się plut. Barana, który był zaskoczony, że - co prawda - ciężko ranny, ale żywy Kowalczyk został porzucony na polu walki. Mimo że plut. Baran chciał zabrać kolegę, to znów posłuchał rannego, który kazał mu uciekać, i udał się ku Wartowni nr 1. Gdy Niemcy przestali ostrzeliwać Westerplatte, po kpr. Kowalczyka wysłano ochotniczy patrol z Wartowni nr 1, który w miejscu gdzie miał leżeć ranny, natrafił na lej, co sugerowało, że żołnierz został rozerwany przez pocisk artyleryjski. Niestety epizod ten jest trudny to wyjaśnienia wobec sprzecznych relacji uczestników tego wydarzenia. Według opisu, który z dużym prawdopodobieństwem pochodzi od strz. Franciszka Wójtewicza, to on sam miał nieść rannego kpr. Kowalczyka, a nie wraz z strz. Józefem Nowickim, o czym z kolei wspomina relacja chor. Gryczmana, którą potwierdza kpr. Zdeb. Co więcej, strz. Wiktor Ciereszko relacjonował, że podczas odwrotu do Wartowni nr 1 (rzekomo miał on również brać udział w zniszczeniu drewutni, chociaż jego relacje mają wiele nieścisłości) natrafił na leżącego kpr. Kowalczyka, po czym wziął go na plecy i niósł kawałek, ale kiedy ranny zauważył, że kolega się przy tym bardzo męczy, powiedział żeby go zostawił i się ratował. Kolejna relacja - kpr. Stefana Kulczyńskiego - będąca w zbiorach Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego - mówi, że kpr. Kowalczyk miał zniszczyć niemieckie stanowisko przy bramie głównej (czyli drewutnię lub wartownię Schutzpolizei), ale nie wymienia nazwisk innych wyznaczonych do tego zadania żołnierzy. Niestety obecnie ciężko ustalić jak było naprawdę, ale faktem jest, że kpr. Józef Kowalczyk został pozostawiony przez swoich kolegów zaledwie około 100 metrów do Wartowni nr 1, gdzie zginął. Jednakże trudno teraz oceniać słuszność podjęcia takowej decyzji, gdyż być może tego wymagała sytuacja, a inne działania mogły ponieść za sobą kolejne ofiary. Co w tym czasie działo się z strz. Ussem, który według relacji miał zginąć od wybuchu? Okazuje się, że cały czas żył i w nocy 1 września 1939 r. natrafił na niego niemiecki patrol, który miał za zadanie schwytać polskiego żołnierza. W okolicach bramy głównej Niemcy trafili na leżącego nieruchomo strz. Ussa, a podczas przeszukania go okazało się, że ten daje oznaki życia. Mimo że jego stan nie pozwalał na jakiekolwiek przesłuchanie, Niemcy zabrali rannego do swojego punktu sanitarnego, gdzie pomimo wysiłków niemieckich sanitariuszy i lekarza - strz. Bronisław Uss zmarł
  10. Zgodnie z relacją mata Bernarda Rygielskiego - 1 września 1939 r. pomiędzy godz. 08:00 a 09:00 dostrzegł on pięć niemieckich okrętów wojennych w Zatoce Gdańskiej, które błędnie uznał za torpedowce. Gdy zbliżyły się na odległość 2 mil morskich, rozpoczęły ostrzał Westerplatte, który trwał około 30 minut. Fakt ten może dziwić, gdyż równocześnie odbywał się drugi niemiecki szturm, co by oznaczało, że oprócz polskich obrońców, ostrzeliwano także swoich żołnierzy. W każdym razie dwa niemieckie okręty przerwały ogień i udały się w kierunku Gdyni, gdzie starły się z polską artylerią i okrętami wojennymi, a pozostałe trzy - odpłynęły w stronę Pillau (Piławy). Mimo pewnych nieścisłości wydaje się, że mat Rygielski opisał wydarzenie, w którym brały udział nie torpedowce, a niszczyciele, ale miało to miejsce nie 1 września 1939 r., tylko dwa dni później i nie pomiędzy godz. 08:00 a 09:00, a około godz. 7:00. Wówczas Z1 Leberecht Maass oraz Z9 Wolfgang Zenker starły się z ORP Wicher i ORP Gryf oraz z 31. Baterią im. kmdr. Heliodora Laskowskiego znajdującą się na Półwyspie Helskim. Do dziś toczą się spory o przebieg tego pojedynku. Jednakże, to co widział mat Rygielski, potwierdza mat Franciszek Bartoszak (z zastrzeżeniem, iż Westerplatte ostrzeliwały dwa kontrtorpedowce, okręt hydrograficzny i siedem ścigaczy, ale 1 września 1939 r. o godz. 05:30), a także sierż. Władysław Deik oraz st. strz. Józef Wojniusz (ostrzał 1 września 1939 r. przez bliżej nieokreślone małe kanonierki) i kpr. Henryk Chrul (ostrzał przez trzy niemieckie okręty wojenne - w tym dwa trałowce - 1 września 1939 r., ale o godz. 16:00). O trałowcach wspomina zresztą sam mat Rygielski. Te miały się pojawić po odpłynięciu "torpedowców" i kiedy w ich stronę zaczęła płynąć niemiecka motorówka - została przez Rygielskiego ostrzelana, przez co musiała zawrócić do portu. W wyniku tego niemieckie trałowce miały otworzyć ogień w kierunku Westerplatte
  11. Oberleutnant Wilhelm Henningsen - dowódca Marine-Stoßtrupp-Kompanie - który 1 września 1939 r. około godz. 12:30 otrzymał z Wartowni nr 5 postrzał w brzuch - nie zmarł tego samego dnia, o czym można przeczytać w niektórych opracowaniach. Zgodnie z porannym niemieckim raportem sytuacyjnym z 2 września 1939 r. Oberleutnant Henningsen jeszcze żył, aczkolwiek końca dnia nie doczekał i zmarł w gdańskim szpitalu
  12. Zgodnie z relacją chor. Gryczmana 1 września 1939 r. około godz. 22:30 niemiecki patrol przedostał się niezauważony do kasyna podoficerskiego i gdyby nie przypadek - zdarzenie to nie zostałoby w ogóle wykryte. Na Niemców natrafili plut. Bruder, który wraz z innym żołnierzem udał się do znajdującej się tam kaplicy, aby zabrać podarowany przez biskupa pomorskiego obraz (obaj otrzymali na to zgodę chor. Gryczmana). Gdy Polacy weszli do kasyna - rozpoczęła się strzelanina (wsparta ogniem z Wartowni nr 1 i nr 5 oraz placówki sierż. Deika), w wyniku której niemiecki patrol się wycofał, a obrazu ostatecznie nie przeniesiono
  13. Zgodnie z raportem sytuacyjnym z 2 września 1939 r. dzień wcześniej Schleswig-Holstein wystrzelił 112 pocisków z dział kal. 28 cm, 425 pocisków z dział kal. 15 cm, 355 pocisków z dział kal. 8,8 cm oraz 11 000 pocisków z działek kal. 2 cm
  14. Przygotowując nalot bombowy na Westerplatte, który miał się odbyć 2 września 1939 r. o godz. 18:00 (faktycznie rozpoczął się o godz. 18:07), Luftflotte 1 wysłała nad Wojskową Składnicę Tranzytową samolot rozpoznawczy (prawdopodobnie Heinkel He 60) z 1./Küsten-Flieger-Gruppe 506 i zgodnie z relacjami obrońców - miał on polskie oznaczenia w postaci biało-czerwonej szachownicy. Miało to zmylić polskich żołnierzy, którzy jednak zdali sobie sprawę, iż mają prawdopodobnie do czynienia z wrogim fortelem i byli gotowi nawet otworzyć ogień do samolotu, ale stosownego rozkazu nie wydano. Co ciekawe, tuż przed bombardowaniem, samolot ten pojawił się po raz drugi i ostrzelał Westerplatte z karabinów maszynowych, co być może miało sprowokować obrońców do otwarcia ognia, aby wykryć, jaką bronią przeciwlotniczą dysponują oraz gdzie są jej stanowiska. Tak się jednak nie stało, bo polscy żołnierze nie wystrzelili ani razu
  15. Sam nalot przeprowadziło około 50-60 bombowców nurkujących Junkers Ju 87B "Stuka" z II./Sturzkampfgeschwader 2 i III./Sturzkampfgeschwader 2 (eskortowanych przez myśliwce Messerschmitt Bf 109E z I.(J)/Lehrgeschwader 2). Istnieją przypuszczenia, że oprócz tych dwóch Gruppen w nalocie brała udział także 4.(St)/Trägergruppe 186, osłaniana przez myśliwce Messerschmitt Bf 109B z II.(J)/Trägergruppe 186. Potwierdzeniem tego mogą być relacje polskich żołnierzy, którzy zauważyli krótką przerwę pomiędzy atakami - czyli nalot II./SG 2 i III./SG 2, a po chwili 4.(St/)TG 186 - ale równie dobrze mogło to być rozdzielenie II./SG 2 od III./SG 2. Co więcej, chor. Gryczman wspominał o trzech atakach z powietrza, więc być może faktycznie w nalocie z 2 września 1939 r. wzięło udział trzy jednostki, co potwierdza m.in. artykuł pt. "Junkers Ju 87 Stuka. Zastosowanie bojowe" autorstwa Janusza Ledwocha, umieszczony w czasopiśmie "Aero. Technika Lotnicza" nr 9/1990, oraz "Der Danziger Vorposten" z 10 września 1939 r. Z drugiej strony - zgodnie z innymi źródłami - 4.(St)/Trägergruppe 186 brała wówczas udział w nalocie na baterię nadbrzeżną im. Heliodora Laskowskiego na Helu oraz tamtejszy port, więc nie mogło być tego pododdziału na Westerplatte
  16. W czasie gdy Niemcy przygotowywali 2 września 1939 r. nalot na Westerplatte, mjr Henryk Sucharski wyszedł z pokoju dowódczego, gdzie urzędował z kpt. Franciszkiem Dąbrowskim, i udał się do pomieszczenia radiostacji, skąd po chwili wrócił z komunikatem: "Westerplatte jeszcze się broni!". Oprócz tego mjr Sucharski przyniósł inną wiadomość: "Naczelny Wódz pozdrawia załogę", którą natychmiast ogłoszono wśród żołnierzy. Jednakże nie była to pełna treść komunikatu, jaki przekazać miał Generalny Inspektor Sił Zbrojnych - marsz. Edward Śmigły-Rydz, bowiem brzmiał on następująco: "Naczelny Wódz pozdrawia załogę Westerplatte i wzywa ją do wytrwania na posterunku!". Potwierdza to m.in. monografia autorstwa Andrzeja Rzepieniewskiego pt. "Obrona Wybrzeża w 1939 r. Przygotowania i przebieg działań", relacja chor. Gryczmana: "Kapitan Dąbrowski, a następnie porucznik Grodecki w rozmowie telefonicznej ze mną podali, że Naczelny Wódz marszałek Rydz-Śmigły pozdrawia nas i wzywa do dalszej obrony" (komunikat odebrany 3 września 1939 r. po godz. 12:00), a także pokrywa się to z rozkazem Naczelnego Wodza, który otrzymała Lądowa Obrona Wybrzeża pod koniec lipca 1939 r. Wchodząca w jej skład strategicznie ważna obrona Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte - w razie ataku - miała stworzyć warunki działania dla Marynarki Wojennej oraz wiązać znajdujące się tam siły morskie i lądowe wroga przez jak najdłuższy czas. Jako że pierwsze zadanie nie było możliwe do zrealizowania, załoga powinna skupić się na drugim, co zresztą uczyniono, choć jak wiadomo - nie wszyscy byli tego zwolennikami. Z pełnego komunikatu, jaki nadano 2 września 1939 r., jasno wynika, że obrona Westerplatte miała być kontynuowana, ale zgodnie z relacjami kpt. Dąbrowskiego - nie znał on jego pełnej treści. Pytanie brzmi: czy Komendant Wojskowej Składnicy Tranzytowej nie przekazał swojemu zastępcy całego komunikatu, czy nie zrobił tego któryś z radiotelegrafistów, np. prowadzący nasłuch sierż. Kazimierz Rasiński, który był zwolennikiem przerwania obrony Westerplatte, czego zresztą nie ukrywał. Po kapitulacji został on zabrany przez Gestapo i rzekomo zamordowany, co wydaje się nieprawdą! Jak uważają dwaj badacze wydarzeń na Westerplatte - Jacek Żebrowski oraz Mariusz Wójtowicz-Podhorski - sierż. Kazimierz Rasiński nie dość, że nie został przez Niemców zabity, to jeszcze przeszedł na ich stronę i pełnił służbę w ośrodku nasłuchu radiowego w Gdańsku, a następnie w B-Dients w Brüsterort. Jego rzekomy pochówek miał miejsce 12 lub 13 września 1939 r. na cmentarzu na Zaspie, jednak w księgach cmentarnych nie jest podane, skąd otrzymano zwłoki, a nazwisko zmarłego jest przekręcone ("Graczinski Kasimir"). Informację tę - w komunikacji ustnej 28 sierpnia 1979 r. - miał Jackowi Żebrowskiemu przekazać Hans Schultheis - były żołnierz Marine-Stoßtrupp-Kompanie, który brał udział w walkach o Westerplatte i posiadał krewnego pracującego w Abwehr od 1939 r. Czy jest ona wiarygodna? Ciężko obecnie stwierdzić
  17. Wbrew relacji plut. Edwarda Łuczyńskiego bombowce nurkujące Junkers Ju 87B "Stuka" nie nadleciały 2 września 1939 r. o godz. 18:00 od strony Nowego Portu, tylko od wschodu - wzdłuż osi podłużnej półwyspu. Niemcy chcieli uniknąć przelotu nad cywilnymi zabudowaniami, a także szybkiego wykrycia przez polskich obrońców, co niewątpliwie miałoby miejsce, gdyby samoloty zbliżały się od strony północnej, północno-zachodniej czy północno-wschodniej
  18. Według st. ogn. Leonarda Piotrowskiego w trakcie nalotu z 2 września 1939 r. niemieckie bombowce nurkujące ostrzelały drzwi zbrojowni, co by oznaczało, że nadleciały od północy. Wydaje się jednak, że odpowiedzialny za to mógł być rozpoznawczy Heinkel He 60) z 1./Küsten-Flieger-Gruppe 506, gdyż Junkersy Ju 87B "Stuka" nie mogły nadlatywać z kierunku, w którym po zrzuceniu bomb odlatywały. Co więcej, kpt. Dąbrowski w swojej relacji stwierdził, że wydarzenie to miało miejsce we wczesnych godzinach popołudniowych... następnego dnia i prawdopodobnie ta wersja jest bliższa prawdy
  19. W opracowaniach dotyczących Westerplatte - szczególnie tych polskich - można dowiedzieć się, iż obrońcy Wojskowej Składnicy Tranzytowej byli załamani niemieckim bombardowaniem z 2 września 1939 r. i nie podjęli żadnych działań obronnych, co nie znajduje potwierdzenia w relacji obu stron. Zgodnie z zapisem Kapitäna zur See Gustava Kleikampa podczas nalotu i tuż po nim z Westerplatte prowadzono ogień maszynowy, co zgadza się z reakcją obsady Wartowni nr 4 oraz placówki "Łazienki", aczkolwiek brak jest informacji o podobnych działaniach podjętych przez inne stanowiska. Działania te potwierdza także raport sytuacyjny z 2 września 1939 r., który o godz. 21:00 wysłano z pancernika Schleswig-Holstein do Marine-Gruppenkommando Ost, gdzie w pkt. 5 można przeczytać: "[...] Wygląda na to, że jeszcze nie uzyskaliśmy pełnego sukcesu, gdyż częściowo podczas nalotu i bezpośrednio po bombardowaniu nastąpiło ostrzeliwanie naszych pilotów z karabinów maszynowych. [...]". Być może to właśnie polski ostrzał spowodował awarię chłodnicy jedynego uszkodzonego tego dnia Junkersa Ju 87B "Stuka" (dowódca: Leutnant Heinrich Zwipf) z III./SG 2, który w wyniku tego musiał przymusowo lądować na lotnisku Danzig-Langfuhr
  20. Nierozwiązaną do dziś zagadką są znalezione 8 września 1939 r. przez Niemców ciała czterech polskich żołnierzy, które zakopano w prowizorycznym grobie koło Wartowni nr 4 ("Dziennik działań bojowych pancernika Schleswig-Holstein od 24.8 do 2.10.39"). Według badań historyka Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego zostali oni rozstrzelani za to, że po bombardowaniu odmówili dalszej walki. Na potwierdzenie tej tezy Wójtowicz-Podhorski przywołuje list plut. Mieczysława Wróbla, który w korespondencji do Jacka Żebrowskiego z 1976 r. wspomina: "Ja zagrzebałem dwóch żołnierzy w pobliżu koszar w ciemną noc. Sądzę, że nikt nigdy nie dowie się o niektórych poległych", a także relację kpr. Goryla, który po wojnie pisał w swoich wspomnieniach, że obsada Wartowni nr 4 liczyła 13 żołnierzy, ale sam wymienił tylko dwóch z nazwiska, dodając, że "reszty żołnierzy nie pamięta". Jak było naprawdę? Biorąc pod uwagę dostępne źródła - nie sposób tego stwierdzić, a relacje wyżej wymienionych świadków nie są precyzyjne oraz nie odnoszą się wprost do tego konkretnego wydarzenia, co generuje kolejne pytania i wątpliwości. Mariusz Wójtowicz-Podhorski twierdzi, że przez wiele lat sprawa ta była ścisłą tajemnicą zaufanych żołnierzy z Westerplatte, którzy zobowiązali się nie ujawniać jej szczegółów
  21. Większość publikacji dotyczących Westerplatte podaje, że w wyniku bombardowania Wartowni nr 5 ocalało od 2 do 3 polskich żołnierzy, ale zgodnie z relacjami i faktami, było ich czterech. Dwóch z nich stanowiło stałą obsadę tej placówki (strz. Józef Kaczanowski oraz leg. Stefan Misztalski), a pozostali dwaj przybyli tam się posilić (kpr. Edmund Szamlewski z placówki "Fort" i plut. Franciszek Magdziarz z placówki sierż. Deika). Nie do końca wiadomo jednak ilu polskich żołnierzy zginęło pod gruzami Wartowni nr 5. Podaje się, że było ich przynajmniej sześciu (relacja kpr. Eugeniusza Grabowskiego), co prawdopodobnie jest liczbą zaniżoną, gdyż pełna obsada mogła liczyć od 12 do 18 ludzi
  22. O ile nalot bombowców nurkujących Junkers Ju 87B "Stuka" na Westerplatte z 2 września 1939 r. jest powszechnie znany, tak udział w tym wydarzeniu trzech bombowców Heinkel He 111E ze I./Kampfgeschwader 152 osłanianych przez myśliwce Messerschmitt Bf 109E z I.(J)/Lehrgeschwader 2 wydaje się całkowicie zapomniany. Krótko po głównym bombardowaniu, około godz. 18:30-18:40, trzy tego typu maszyny zrzuciły na Wojskową Składnicę Tranzytową 6 ton bomb zapalających, które wznieciły liczne pożary
  23. Po bombardowaniu z 2 września 1939 r. mjr Henryk Sucharski podobno kazał spalić wszelką dokumentację, w tym Książkę Szyfrowanych Depesz i Księgę Sygnałową Polskiej Marynarki Wojennej, co uczynić miał - zgodnie z regulaminem - kierownik radiostacji, czyli sierż. Kazimierz Rasiński, który dodatkowo miał wysłać ostatnią radiodepeszę do Dowództwa Floty o kapitulacji Westerplatte. Oprócz tego mjr Sucharski rozkazał spotkanemu przypadkiem kpr. Janowi Gęburze wywiesić na dachu koszar jakiś biały materiał, symbolizujący poddanie się. Gdy kpt. Franciszek Dąbrowski dowiedział się o tym, wpadł w furię, gdyż jego celem była dalsza obrona, podobnie jak większości żołnierzy. Znamienne jest, że mjr Sucharski nie poinformował nikogo o swojej decyzji, łącznie z dowódcą obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej, którym był przecież kpt. Dąbrowski. Gdyby doszło do sytuacji, że polscy żołnierze otworzyliby ogień po kapitulacji, o której nie wiedzieli, zgodnie z prawem staliby się... przestępcami wojennymi, a można być pewnym, że niemiecka propaganda doskonale by to wykorzystała. Na szczęście dla nich szybka reakcja kpt. Dąbrowskiego, który kazał flagę natychmiast zerwać, nie doprowadziła do takiego scenariusza. Po tym nieprzyjemnym epizodzie mocno zdenerwowany kpt. Dąbrowski natychmiast odszukał swojego przełożonego - który zgodnie z opisami był na skraju załamania psychicznego - i dobitnie wyraził swoje zdanie na ten temat (ponoć nawet zagroził mu sądem wojskowym). Gdy mjr Sucharski usłyszał, że Westerplatte będzie się nadal bronić - miał wpaść w szał, dostając przy tym ataku epilepsji i dopiero przywiązanie go do łóżka oraz podanie silnych środków uspokajających spowodowało, że zasnął (relacje kpt. Dąbrowskiego, por. Grodeckiego, ppor. Kręgielskiego, sierż. Gawlickiego, sierż. Deika oraz plut. Wróbla). Zaraz po tym kpt. Dąbrowski oznajmił, że przejmuje dowodzenie samodzielnie i zdecydował nie informować reszty żołnierzy o wydarzeniach w koszarach, aby nie załamać chętnych do walki obrońców (wielu jednak o tym wiedziało, a inni dowiedzieli niedługo po wojnie). Co ciekawe kpr. Gębura widnieje na liście zabitych w Wartowni nr 5,  a wydaje się, że zginął na dachu koszar, wiec przyczyny jego śmierci zapewne nigdy nie zostaną wyjaśnione, albo po prostu takiego wydarzenia nigdy nie było, gdyż powyższy opis - dostępny w wielu dzisiejszych opracowaniach - być może nie jest zgodny z prawdą. Relacja szer. Jana Kaczanowskiego potwierdza, że mjr Henryk Sucharski wiedział, iż obsady placówek "Elektrownia" oraz "Fort" opuściły swoje stanowiska w wyniku niemieckiego bombardowania i udały się do koszar, gdzie kpt. Franciszek Dąbrowski rozkazał im rozmieścić się w sutenerach. Ponadto dowódca Wojskowej Składnicy Tranzytowej zdawał sobie sprawę, że zewnętrzny pierścień obrony na Westerplatte rozpadł się, o czym poinformowali go żołnierze wycofujący się ze składów amunicyjnych. Dodając do tego utratę dwóch stanowisk na północy - dalsza obrona wydawała się praktycznie niemożliwa do utrzymania. Raporty o zniszczonych pozycjach przy składach amunicyjnych mogły przeważyć na decyzji o podjęciu kapitulacji. W każdym razie mjr Sucharski około godz. 18:45 rozkazał obsadzić miejsce zniszczonej Wartowni nr 5, a wcześniej nakazał odtworzyć zerwaną łączność. Po zapoznaniu się z całą sytuacją i po odtworzeniu łączności dowódca zdecydował, że Westerplatte powinno się poddać. Z dostępnych relacji wynika, że nie podął jednak żadnych innych działań w tym celu, w tym... nie kazał wywiesić żadnej białej flagi! Sprawa dotycząca tego epizodu jest do dziś równie kontrowersyjna, jak wiele innych, dotyczących obrony Westerplatte. Wydaje się, że mjr Henryk Sucharski nie mógł wydać pierwszemu napotkanemu żołnierzowi (zgodnie z opracowaniami - kpr. Janowi Gęburze, który z kolei prawdopodobnie zginął w Wartowni nr 5) rozkazu o jej natychmiastowym wywieszeniu, gdyż nie zgadza się to z ówczesną sytuacją, jaka panowała w koszarach. Istnieje kilka relacji - obecnych tam w tym czasie żołnierzy - informujących o tym, że w budynku nie panował chaos, a komendant WST nie wydawał rozkazów chaotycznie czy bezmyślnie - wręcz przeciwnie - próbował on odtworzyć zdolność bojową Wojskowej Składnicy Tranzytowej. Jedynymi żołnierzami, którzy nie otrzymali wówczas od niego rozkazów byli kpt. Dąbrowski i st. ogn. Piotrowski, którzy - jak się wydaje - nie zrobili wówczas nic lub prawie nic, aby zrekonstruować obronę na Westerplatte. Zresztą zarówno kpt. Dąbrowski, jak i chociażby por. Grodecki nie mówili w swoich powojennych wspomnieniach o rozkazie wywieszenia białej flagi przez mjr. Sucharskiego, a przecież niejednokrotnie wypowiadali się o nim krytycznie, więc dlaczego tak ważny epizod, jeszcze bardziej negujący postawę dowódcy WST, miałby być przemilczany? Jednakże w 1993 r. Janusz Roszko przywołał w swoim artykule opublikowanym w czasopiśmie "Polityka" rzekomą wypowiedź kpt. Dąbrowskiego o białej fladze z 2 września 1939 r. Relacja ta była jednak "z drugiej ręki" ponoć miał on ją otrzymać "wiele lat wcześniej", ale po co w takim razie czekano z jej opublikowaniem tyle czasu? O wywieszeniu białej flagi 2 września 1939 r. opowiedział Jackowi Żebrowskiemu w 1978 r. sierż. Władysław Deik. Jego relacja wydaje się jednak mało wiarygodna szczególnie, iż nie ma potwierdzenia w żadnych konkretnych i wiarygodnych źródłach pisanych czy mówionych. Jeszcze mniej wiarygodna jest rozmowa Henryka Piecucha z gen. Czesławem Stopińskim znajdująca się w książce pt. Akcje specjalne. Od Bieruta do Ochaba. Seria: Tajna historia Polski z 1996 r. Generał Stopiński stwierdza tam, że w 1947 r. lub w 1948 r. otrzymał informacje od kpt. Mieczysława Słabego, że 2 września 1939 r. na Westerplatte wywieszono białą flagę. Nie dość, że jest to relacja z "trzeciej ręki", to jeszcze same publikacje Henryka Piecucha są poddawane wiarygodności i to nawet we wstępie od wydawcy. Idąc dalej - ppor. Zdzisław Kręgielski w rozmowie ze Zbigniewem Flisowskim (opublikowanej w pełni dopiero w 1991 r.), mimo że potraktował w niej mjr. Henryka Sucharskiego bardzo ostro, to również o białej fladze nie powiedział ani słowa. Ogólnie pierwsza wzmianka o tym epizodzie pochodzi już z 1947 r. i znajduje się w zbiorze pt. Wrzesień żagwiący autorstwa Melchiora Wańkowicza. Informację tę mieli mu przekazać pracownicy Komisariatu Generalnego RP w WM Gdańsku, którym miał o tym powiedzieć pilnujący ich po aresztowaniu niemiecki strażnik. Jednak równocześnie oznajmili, że zabieg ten miał służyć zadaniu Niemcom ciężkich strat w czasie, gdy ci szliby po kapitulację. Jak widać nie można raczej traktować tej relacji poważnie. Warto dodać, że mjr Sucharski raczej zdawał sobie sprawę, że ogłoszona przed godz. 20:00 kapitulacja będzie trudna do przeprowadzenia w warunkach nocnych. Wydaje się więc, że jeżeli dowódca WST zdecydował się poddać 2 września 1939 r., to być może nie wydał oficjalnie takiego rozkazu, a epizodu z białą flagę w ogóle nie było. Możliwe, iż dopiero następnego dnia rano decyzja ta weszłaby w życie, ale nie jest to oczywiste. Zresztą z relacji kpt. Dąbrowskiego, por. Grodeckiego i ppor. Kręgielskiego wynika wprost, że ich dowódca nie chciał poddawać się od razu po nalocie Luftwaffe, a wyraził jedynie brak sensu do dalszej walki.
  24. Rzekome załamanie psychiczne mjr. Sucharskiego zostało "wyciągnięte" na światło dzienne dopiero w latach 60., kiedy to por. Stefan Grodecki opowiedział o nim kmdr. Rafałowi Witkowskiemu. Znamienne jest jednak to, że we wcześniejszych swoich relacjach por. Grodecki o tym nie wspomina, a wręcz przeciwnie - uważał, że komendant jedynie myślał o poddaniu się, a wydanie histerycznego rozkazu o kapitulacji wywołane jakimś załamaniem nie jest przecież tożsame z braniem jej pod uwagę w ogóle. Jeżeli mjr Henryk Sucharki faktycznie wpadł w szał po bombardowaniu z 2 września 1939 r., to jakim cudem przez ponad 90 min dość racjonalnie dowodził z koszar? Potwierdza to kilka relacji żołnierzy, którzy składali swojemu dowódcy raporty i otrzymywali od niego przytomne rozkazy. Koncepcja obwinienia mjr. Sucharskiego załamaniem psychicznym po nalocie bombowym z 2 września 1939 r. pojawiła się z kolei w latach 80. Nie zgadzał się z nią prof. Andrzej Drzycimski, który w latach 90. napisał obszerną biografię dowódcy WST. Jednakże to właśnie kmdr. Rafał Witkowski dopiero zaczął szeroko nagłaśniać to wydarzenie, a w 1993 r. potwierdził tę tezę Janusz Roszko, który opublikował z tygodniu "Polityka" swoje notatki z rozmowy z kpt. Dąbrowskim. Co ciekawe wersje obu panów się różnią, bo jedna mówi o załamaniu tuż po nalocie, a druga - iż miało to miejsce w czasie kłótni. Jeżeli mjr Sucharski miał jakiś atak, bo być może być on związany z chorobą, na którą cierpiał, a nie z załamaniem psychicznym. Wyciągnięto jednak błędne wnioski, które poszły w świat i żyją do dziś. Epizod ten jest to dziś niewyjaśniony i zapewne nigdy nie zostanie, bo relacje walczących na Westerplatte we wrześniu 1939 r. wzajemnie się wykluczają, przez co nie wiadomo co było prawdą, a co nie. W każdym razie dają wiele do myślenia i metodą dedukcji można stworzyć sobie bardziej prawdopodobny obraz tamtych dni.
  25. Książka Szyfrowanych Depesz i Księga Sygnałowa Polskiej Marynarki Wojennej, które miał spalić sierż. Rasiński, zostały odnalezione przez Abwehr 7 września 1939 r. Były one nietknięte i zamknięte w metalowej skrytce w koszarach. Dzień później Kapitän zur See Gustav Kleikamp powiadomił o tym Oberkommando der Marine oraz Marine-Gruppenkommando Ost. Czy w takim razie sierż. Rasiński nie wykonał rozkazu mjr. Sucharskiego i celowo ukrył te ważne dokumenty, aby dostały się w ręce Niemców? Konkretnych dowodów na to nie ma, ale z przebiegu późniejszych wydarzeń łatwo można wyciągnąć zastanawiające wnioski. Warto tutaj dodać, że w czasie liczenia polskich jeńców 7 września 1939 r., sierż. Rasiński sam zdekonspirował swoją funkcję radiotelegrafisty, więc nie można wykluczyć tego, iż albo już współpracował z Niemcami, albo zamierzał to zrobić, co prawdopodobnie mu się udało. Jeżeli jednak to nie on stoi za tym incydentem, to kto? Kpr. Ignacy Zarębski - jego zastępca, czy strz. Jan Czaj - trzeci z obsługi radiostacji na Westerplatte? Niewiele na to wskazuje, aczkolwiek pytań jest więcej niż odpowiedzi i prawdopodobnie nigdy nie poznamy prawdy na temat tego epizodu walk o Westerplatte.
  26. W wielu opracowaniach można jednak przeczytać, że Niemcy zauważyli wywieszenie białej flagi na Westerplatte, co ma potwierdzać radiodepesza nadana 2 września 1939 r. o godz. 19:50 z pokładu Schleswig-Holstein do Marine-Gruppenkommando Ost. Meldunek ten miał być specjalnie utajniony, ale pytanie brzmi - po co? Wychodziłoby na to, że dowództwo pancernika nakazałoby z kolei swojemu dowództwu nieujawniania tej depeszy w rejestrze. Zgodnie z zasadami nie można było tak uczynić, gdyż byłoby to niezgodne z logiką rozkazodawstwa, a podobnej sytuacji nie znajdziemy w żadnej innej sytuacji dotyczącej operacji "Fall Weiss", a nawet Westerplatte. W "Dzienniku działań bojowych pancernika Schleswig-Holstein od 24.8 do 2.10.39" oraz załącznikach do niego nie ma żadnej wzmianki o takiej radiodepeszy. Jedyna wysłana o godz. 21:00 do Marine-Gruppenkommando Ost ma następującą treść: "Nalot stukasów zrobił wielkie wrażenie, brak pełnego obrazu jego wpływu na Westerplatte, gdyż widoczność z obecnego miejsca postoju jest słaba. Jednakże zdaje się, że nie jest to ostateczny sukces, gdyż częściowo podczas nalotu i zaraz po nim ostrzeliwano z kaemów nasze samoloty" (podkreślenie moje). Tak ważna wiadomość nie zostałaby utajniona i na pewno pozostałby po niej ślad pisany. Nie było żadnego powodu, aby fakt wywieszenia białej flagi ukrywać w jakikolwiek sposób, a poza tym i tak dokumenty z pancernika Schleswig-Holstein, jak i z Marine-Gruppenkommando Ost były tajne. Idąc dalej - skoro o fakcie tym został otwarcie poinformowany także nowy dowódca Marine-Stoßtrupp-Kompanie (Leutnant Walter Schug), który z kolei dał o tym znać dowódcom Zugen (plutonów) i Gruppen (drużyn) - to zasady łączności radiowej ze Schleswig-Holstein byłyby nielogiczne i sprzeczne, bo wychodzi na to, że niższy szczebel otrzymał informację otwarcie, a najwyższe dowództwo miało ją zachować w jakiejś "specjalnej tajemnicy". Rozkaz - który Marine-Stoßtrupp-Kompanie otrzymała ponoć z Schleswig-Holstein - informował o tym, że w związku z pojawieniem się na Westerplatte białej flagi, pododdział miał zakaz otwierania ognia i kazano mu czekać na dalszy rozwój wypadków. Wydarzenie to potwierdza jeden z żołnierzy jednostki - Matt Helmut Schauer. Jednak i tutaj pojawia się kilka niejasności. Przecież Marine-Stoßtrupp-Kompanie nie walczyła z załogą Wojskowej Składnicy Tranzytowej zarówno wieczorem 2 września 1939 r., jak i w ogóle tego dnia. Dowództwo Schleswig-Holstein doskonale o tym wiedziało, więc wydaje się, że nie musiało informować o wstrzymaniu ognia, bo nie było planów, aby go otwierać. Ponadto w czasie, gdy Polacy mieli wywiesić białą flagę, Schleswig-Holstein znajdował się przy Składach Drzewa, skąd ciężko byłoby dostrzec samo Westerplatte, a co dopiero znajdujące się w środku półwyspu koszary - o czym wspomina zresztą w/w radiodepesza. Co więcej, niemieckie materiały propagandowe wydane zaraz po "Fall Weiss", także nie wspominają o wywieszeniu białej flagi wieczorem 2 września 1939 r., a przecież było to idealne wydarzenie do wykorzystania. Wydaje się więc, że w ogóle nie było takiego wydarzenia, a dotyczącego go relacje można uznać za niewiarygodne. 
  27. Pionier-Sturm-Kompanie z Pionier-Lehr- und Versuchs-Bataillon (dowódca obu jednostek: Oberstleutnant Karl Henke), którą wieczorem 2 września 1939 r. wysłano do wsparcia sił znajdujących się pod Westerplatte, nie wylądowała w Gdańsku. Pododdział wyruszył samolotami transportowymi Junkers Ju 52/3m z lotniska w Dessau-Roßlau i skierował się do Königsberg (Królewca)
  28. Pomiędzy 2 a 6 września 1939 r. wojska niemieckie nie prowadziły żadnych ataków na Westerplatte, ograniczając się jedynie do działań rozpoznawczych. Wszelkie wymiany ognia, jakie miały miejsce w tym czasie, były tylko krótkotrwałymi strzelaninami, które nie generowały większych strat, chociaż takowe się zdarzyły. W nocy 2 września 1939 r. koło placówki "Fort" zginął leg. Mieczysław Krzak, ale bynajmniej nie w wyniku niemieckiego ognia. Przypadkowo został zastrzelony przez obsadę tego stanowiska w czasie potyczki z niemieckim patrolem rozpoznawczym. Jako że w rejonie zniszczonej Wartowni nr 5 i placówki "Fort" było cztery inne stanowiska, po usłyszeniu strzałów, dwóch żołnierzy z placówki plut. Bieniasza ruszyło z pomocą kolegom od plut. Barana, o czym ci nie wiedzieli. Zbliżając się do placówki "Fort" leg. Krzak - oraz prawdopodobnie strz. Piotr Borowiec - w zupełnej ciemności zostali wzięci za Niemców, którzy mieli podkraść się od tyłu - i ten pierwszy został śmiertelnie trafiony w głowę. O wydarzeniu tym historyk Jacek Żebrowski dowiedział się od obrońców Westerplatte w 1978 r. 
  29. Nie do końca jasne jest, kiedy Marine-Stoßtrupp-Kompanie została wzmocniona plutonem 20 kadetów ze Schleswig-Holstein. 4 września 1939 r. około godz. 13:00 Kapitän zur See Gustav Kleikamp poinformował telefonicznie Korvettenkapitäna Freymandla z Marine-Gruppenkommando Ost, że miało to miejsce dzień wcześniej, ale pod datą 3 września 1939 r. w dzienniku działań bojowych pancernika nie ma o tym żadnej wzmianki, a takową znajdziemy dopiero 4 września 1939 r. Nie wiemy obecnie czy była to pomyłka w zapisie, czy celowe działanie dowódcy pancernika, ale zgodnie z relacją nieznanego z nazwiska kadeta, który znalazł się w tym plutonie, miało to miejsce w południe 4 września 1939 r. 
  30. Od 2 do 6 września 1939 r. Schleswig-Holstein nie prowadził żadnego ostrzału Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Jeżeli takowy miał miejsce, to być może odbywał się on z baterii znajdujących się w Brzeźni lub Wisłoujściu, albo ze znajdujących się w okolicy jednostek nawodnych z 5. Hafenschützflottille, aczkolwiek dostępne niemieckie dokumenty o takowych wydarzeniach nie wspominają. Jednakże 4 września 1939 r. o godz. 7:00 torpedowiec T 196 (dowódca: Kapitän zur See Friedrich Ruge) - osłaniany przez okręt-bazę kutrów trałowych Von Der Groeben - otworzył ogień z dział kal. 10,5 cm w kierunku Westerplatte, a ściślej mówiąc w schrony amunicyjne (w tym nr 1, 17, 18 i 19), aczkolwiek zgodnie z relacjami kpr. Chrula, plut. Bludera oraz sierż. Deika oberwała także m.in. okolica placówek "Fort", "Prom" oraz Wartowni nr 1, 2 i 4. Ostrzał, który trwał 12 minut, ponowiono o godz. 09:50, ale został szybko przerwany w wyniku informacji nadanych ze Schleswig-Holstein, że pociski padają za daleko i rażą cywilne zabudowania w Nowym Porcie. Łącznie T 196 wystrzelił 65 pocisków z dwóch dział kal. 10,5 cm. Co ciekawe, zaraz po tym wydarzeniu Von Der Groeben został ostrzelany z Westerplatte i odpowiedział ogniem, co objęło w sumie 13 wystrzelonych pocisków z pojedynczego działa kal. 10,5 cm. Do dziś nie udało się ustalić, kto strzelał w kierunku niemieckich okrętów, ale być może była to obsada placówki "Fort" lub stanowiska obserwacyjnego mata Franciszka Bartoszaka, który wówczas został ranny w lewą rękę oraz nogę i być może chciał się za to zemścić. Kolejny potwierdzony ostrzał Westerplatte, tym razem w wykonaniu baterii haubic kal. 10,5 cm z rejonu Wisłoujścia, miał miejsce 5 września 1939 r. o godz. 09:00, a następny - 6 września 1939 r. o godz. 09:00 - przeprowadził SS-Minenwerfer-Zug z Gruppe Eberhardt (dowódca: Generalmajor Friedrich Eberhardt, który jednocześnie dowodził niemieckim atakiem na Westerplatte), wspierany przez 14.(PaK)/SS-Heimwehr Danzig lub 15.(PaK)/SS-Heimwehr Danzig, a także baterię artylerii ciężkiej "Karl" znajdującej się na Wisłoujściu
  31. Kolejny ostrzał Westerplatte z pancernika Schleswig-Holstein odbył się dopiero 7 września 1939 r. o godz. 04:26. Nieco wcześniej - o godz. 04:00 - okręt wyruszył z Kanału Portowego ku Zatoce Pięciu Gwizdków i - holowany przez holownik Danzig - o godz. 04:08 znalazł się na pozycji ogniowej. Równocześnie ogień otworzyło sześć karabinów maszynowych z Maschinengewehr-Zug/Marine-Stoßtrupp-Kompanie (dowódca: Leutnant zur See Paul Hartwig), a także dwa działka 2-cm-C/30 oraz karabiny maszynowe z Küstenschutz Danzig umiejscowione koło Stacji Pilotów. Przygotowanie artyleryjskie zakończyło się o godz. 04:58 - w raporcie Marine-Stoßtrupp-Kompanie jest błąd, gdyż podaje on godz. 04:48 - po czym do akcji z okolic Mewiego Szańca ruszyły trzy rzuty pododdziałów szturmowych. Kolejny ostrzał ze Schleswig-Holstein rozpoczęto o godz. 05:50 (działa kal. 8,8 cm oraz 15 cm) i wzmocniono o godz. 06:08 (działa kal. 28 cm), w wyniku czego została zniszczona Wartownia nr 2. Ostatnie otwarcie ognia z pancernika miało miejsce już w momencie odholowywania go na stanowisko wyjściowe koło Wisłoujścia. O godz. 07:01 działka kal. 2 cm przez trzy minuty ostrzeliwały korony drzew na Westerplatte, gdyż Niemcy cały czas meldowali, że znajdują się tam polscy strzelcy (meldunki te miały miejsce już 1 września 1939 r., podczas pierwszych dwóch szturmów)
  32. W czasie gdy pancernik przerwał ostrzał (o godz. 06:20), do st. ogn. Piotrowskiego, który znajdował się w koszarach, podszedł mjr Sucharski i poinformował, że zdecydował o kapitulacji i kazał wywiesić nad budynkiem białą flagę. Decyzja ta była podjęta jednoosobowo przez Komendanta Wojskowej Składnicy Tranzytowej, bez konsultacji z prawdopodobnie faktycznie dowodzącym obroną od 2 września 1939 r. kpt. Franciszkiem Dąbrowskim. Mimo że st. ogn. wypełnił ten rozkaz, biała flaga nad Westerplatte zawisła (z okna koszar) dopiero cztery godziny później, około godz. 10:15. W międzyczasie mjr Henryk Sucharski rozpoczął informowanie dowodzących stanowiskami obronnymi, że Westerplatte dłużej bronić się nie będzie, co żołnierze przyjęli ze złością oraz rozczarowaniem, gdyż byli gotowi dalej walczyć. Potwierdzają to relacje chociażby kpr. Goryla (dowódca Wartowni nr 4), ppor. Kręgielskiego (dowódca placówki "Przystań"), mata Rygielskiego (dowódca placówki "Fort") i kpr. Chrula (dowódca placówki "Łazienki"), który nawet odmówił wykonania rozkazu! Jak na to zareagował kpt. Dąbrowski? Wydaje się, że po prostu pogodził się z tym faktem, mimo że cały czas był  przeciwny poddaniu się. Jednakże skoro mjr Henryk Sucharski zdążył poinformować o tym prawie całą załogę, co wprowadziło poważny zamęt wśród żołnierzy - uznał, że dalszy sprzeciw nie ma sensu
  33. Podczas natarcia z 7 września 1939 r. okazało się, jak dobrym dowódcą jest Oberstleutnant Karl Henke. Rozpoznanie walką (celem nie było zdobycie czy zniszczenie polskich punktów oporu) jego Pionier-Sturm-Kompanie realnie oceniło sytuację, a doskonała współpraca z pododdziałami Marine-Stoßtrupp-Kompanie oraz z dowódcą pancernika Schleswig-Holstein przyczyniła się do znacznie efektywniejszych działań niż te przeprowadzone 1 września 1939 r.
  34. Druga próba spalenia poszycia na przedpolu Wojskowej Składnicy Tranzytowej, którą przeprowadzono 7 września 1939 r. po godz. 08:00, skończyła się podobnie jak pierwsza - niepowodzeniem. O ile dzień wcześniej wyznaczony do tego wagon-cysterna z benzolem spalił się zanim dotarł do celu - i to w pobliżu niemieckich pozycji - tak teraz rozpylenie ropy naftowej (z zabezpieczonej przed ostrzałem i przedwczesną eksplozją wagonu-cysterny) i próba podpalenia jej miotaczami ognia nie przyniosła zamierzonego efektu, gdyż ogień rozprzestrzenił się na zbyt małym obszarze leśnym
  35. Wbrew woli prawie wszystkich obrońców Westerplatte, a zgodnie z tym, co mjr Henryk Sucharski chciał uczynić już tydzień wcześniej, 7 września 1939 r. o godz. 10:15 (według Niemców była to godz. 09:50) z okna budynku koszar wystawiono białą flagę. Chwilę później druga zawisła na starym schronie amunicyjnym koło Wartowni nr 2, a kolejna - na placówce "Przystań". Jak wspomina Kapellmeister Willi Aurich (kapelmistrz Schleswig-Holstein), na pancerniku zapanowało ogólne zdziwienie i nikt nie uwierzył, że Polacy się poddają, a co więcej przypuszczano nawet, że to podstęp
  36. Swoją decyzję o kapitulacji mjr Sucharski motywował m.in. stanem zdrowia sześciu ciężko rannych polskich żołnierzy, ale warto tutaj nadmienić, że na naradach z 5, 6 i 7 września 1939 r. lekarz Wojskowej Składnicy Tranzytowej - kpt Mieczysław Słaby - nie podzielał tego zdania. Co więcej, już w czasie niewoli mjr Sucharski twierdził, że przyczynił się do tego także stan Wartowni nr 1, która rzekomo miała się "przechylić na bok, jak krzywo postawione pudełko zapałek". Nie jest to prawda, bo akurat to stanowisko zostało tylko lekko uszkodzone. Ogólnie z relacji wielu żołnierzy wynika jasno, że 7 września 1939 r. tylko ich dowódca chciał się poddać - reszta była gotowa dalej się bronić, aby uniknąć niemieckiej niewoli. Kpt. Franciszek Dąbrowski w korespondencji do redakcji tygodnika "Świat" wspominał później: "[...] pamiętny dla nas i bolesny był dzień 7 września 1939 r. Kiedy żaden z nas nie chciał myśleć o poddaniu się, to właśnie nie kto inny jak Piotrowski i dowódca Westerplatte - pierwsi wyszli z białą chorągiewką w stronę hitlerowców"
  37. W wielu źródłach można przeczytać, że mjr Henryk Sucharski był tak odważny, że przyjął na siebie wątpliwie przyjemną rolę rozmowy z Niemcami odnośnie warunków kapitulacji. Prawda jest jednak całkowicie inna, gdyż sam wspominał, że udał się tam "z konieczności osobiście wraz ze st. ogn. Piotrowskim [...]". Dowódca Wojskowej Składnicy Tranzytowej chciał zrzucić ten obowiązek na innych oficerów, ale ci - w tym kpt. Franciszek Dąbrowski - jednogłośnie odmówili. Mało tego, żaden z żołnierzy nie chciał się udać do Niemców, a trzeci z parlamentariuszy - strz. Marian Dobies - dostał po prostu rozkaz od st. ogn. Piotrowskiego i nie miał wyjścia. Jednak na zdjęciach z tego wydarzenia jest widocznych jeszcze kilkunastu innych polskich żołnierzy. Byli to ranni oraz kontuzjowani obrońcy, którzy znajdowali się w starym schronie amunicyjnym obok zniszczonej Wartowni nr 2 i dołączyli do parlamentariuszy, gdy ci przekroczyli bramę główną. Warto jeszcze dodać, że wbrew relacji st. ogn. Piotrowskiego, na żadnej z zachowanych fotografii nie widać, aby on, mjr Sucharski i strz. Dobies mieli białe chorągiewki, za to bardzo dobrze widoczne są białe opaski, znajdujące się na lewym ramieniu
  38. Podczas pierwszej rozmowy mjr. Henryka Sucharskiego z Oberstleutnantem Karlem Henke (to właśnie z nim, jako pierwszym niemieckim oficerem rozmawiali Polacy) i Kapitänem zur See Gustavem Kleikampem komendant Wojskowej Składnicy Tranzytowej powiedział, że "zaniechał dalszego oporu, gdyż po pierwszym ostrzale z 1 września i po ataku bombowców z 2 września, a przede wszystkim po ostrzale z dział 280 mm, załoga poniosła straty i szczególnie w dniu dzisiejszym ucierpiała moralnie". Stwierdzenie to nie znajduje potwierdzenia w praktycznie żadnych wspominaniach czy relacjach obrońców Westerplatte. Niestety przyczyniło się ono do wyciągnięcia przez Niemców błędnych wniosków dotyczących powodów poddania się Polaków i zostało wykorzystane przez niemiecką propagandę
  39. Jako że tuż przed kapitulacją mjr Henryk Sucharski przekazał oficjalnie dowodzenie nad Wojskową Składnicą Tranzytową swojemu zastępcy - kpt. Franciszkowi Dąbrowskiemu, to właśnie on formalnie powinien złożyć o niej meldunek, co uczynił w obecności Fregattenkapitäna Wilhelma Hornacka, który niedługo wcześniej przybył na Westerplatte. Niemiecki oficer nie wiedział, że w tym czasie rozmowy kapitulacyjne prowadzili już Oberstleutnant Karl Henke i Kapitän zur See Gustav Kleikamp, więc bynajmniej nie był pierwszy. Trzeba także zaznaczyć, że słynne zdjęcia, na których mjr Henryk Sucharski ubrany w mundur służbowy składa meldunek kapitulacyjny Wojskowej Składnicy Tranzytowej Generalmajorowi Friedrichowi Eberhardtowi (który przekazał komendantowi szablę oraz odznaczania), to działania czysto propagandowe. Tę ustawioną scenę przygotowała Propaganda-Kompanie 689 (dowódca: Leutnant Tschimpke) i nie ma ona nic wspólnego z rzeczywistym przebiegiem wydarzeń. Zresztą Niemcy już wtedy doskonale zdawali sobie sprawę, że faktycznym dowódcą obrony Westerplatte był kpt. Franciszek Dąbrowski i właśnie tak go traktowano podczas przesłuchania. Dowodem tego jest chociażby napis w języku niemieckim na odwrocie zdjęcia (pochodzącego z albumu radiotelegrafisty Schleswig-Holstein, a znajdującego się od 2005 r. w zbiorach  Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej) z tego wydarzenia o treści: "Oto prawdziwy dowódca Westerplatte". Ponadto to właśnie kpt. Dąbrowski (wraz z towarzyszącymi mu por. Grodeckim, ppor. Kręgielskim i st. ogn. Piotrowskim) zdał Niemcom teren Wojskowej Składnicy Tranzytowej, co potwierdza wiele fotografii oraz m.in. książka pt. "Der Sieg in Polen", wydana w 1939 r. przez Oberkommando der Wehrmacht, która dodatkowo tytułuje kpt. Dąbrowskiego "dowódcą"
  40. Zgodnie z niemieckimi wyliczeniami, które odbyły się 7 września 1939 r. około godz. 11:30 na placu Mewiego Szańca, do niewoli trafiło 5 oficerów, 27 podoficerów i 158 szeregowych, czyli łącznie 199 obrońców Westerplatte. W wyniku wstępnych przesłuchań oceniono, że podczas walk zginęło od 15 do 20 polskich żołnierzy, ale dokładna liczba do dziś jest nieustalona i raczej nigdy nie będzie, gdyż nie ma żadnych dokumentów, które by ją weryfikowały. W zależności od relacji obsady Wojskowej Składnicy Tranzytowej, było to od 11 (mjr Sucharski) do 21 (por. Pająk) zabitych, ale prawdopodobnie trzeba przyjąć, że liczba ta wynosi nie mniej niż 27. Składa się na nią: 15 potwierdzonych poległych, którzy zginęli w walkach pomiędzy 1 a 7 września 1939 r.; 4 zabitych, odnalezionych przez Niemców 8 września 1939 r. koło Wartowni nr 4; nie mniej niż 6 ofiar w zniszczonej Wartowni nr 5 (aczkolwiek prawdopodobnie było ich od 10 do 12), 1 zabity w koszarach (zgodnie z relacją Jana Olszewskiego - byłego więźnia KL Stutthof, który brał udział w porządkowaniu pobojowiska) oraz jedno ciało znalezione dopiero w styczniu 1940 r. (według relacji Franciszkanina Kornela Kaczmarka, który także porządkował Westerplatte). Wydaje się, że biorąc pod uwagę polskie i niemieckie źródła, to najbliższą prawdy będzie liczba 35 poległych polskich żołnierzy, a dodając ją do 199 jeńców wziętych do niewoli 7 września 1939 r., łącznie na Westerplatte było 234 osób zarówno wojskowych, jak i cywilnych. Poniekąd potwierdza to "Dokument do wydarzeń z okresu przed wybuchu wojny - załącznik Oberkommando der Wehrmacht do Auswärtige Amt" z 3 listopada 1939 r., który podaje, że w Wojskowej Składnicy Tranzytowej było 240 osób. Co do rannych, to tutaj także jest problem w ustaleniu dokładnej liczby, gdyż relacje często są nieprecyzyjne, a nierzadko się wykluczają. Zgodnie z badaniami Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego w trakcie obrony Westerplatte było 6 ciężko rannych, 28 lekko rannych i 8 kontuzjowanych, co łącznie daje co najmniej 42 osoby
  41. Jeżeli chodzi o straty niemieckie, to krąży wokół nich niewiele mniej mitów, niż o całej obronie Westerplatte (podobnie jak o użytych tam siłach, o czym później). Zgodnie z pierwszym meldunkiem, który Marine-Stoßtrupp-Kompanie przesłała 1 września 1939 r. po godz. 11:00, wynosiły one około 15 podoficerów i 65 żołnierzy. Jeżeli chodzi o podsumowanie całego dnia, to "Dziennik działań bojowych pancernika Schleswig-Holstein od 24.8 do 2.10.39" podaje od 16 do 20 zabitych i około 60 rannych. Liczby te zostały potwierdzone przez byłych żołnierzy Marine-Stoßtrupp-Kompanie, przy czym według nich rannych było dwa razy więcej (być może wliczono także chwilowo niezdolnych do walki) oraz przez oficjalny raport Oberkommando der Wehrmacht sporządzony dla 4. Armee, który można znaleźć w książce "Der Feldzug in Polen", gdzie straty z 1 września 1939 r. oszacowano na 80 osób. Nieco inne dane podaje raport głównego lekarza Schleswig-Holstein (Fregattenkapitän dr. hab. Ernst Heinsius) - 13 zabitych, 40 lekko i 58 ciężko rannych, a także zapiski, jakie prowadził Kapellmeister Willi Aurich - 14 zabitych, 4 zaginionych i 52 rannych. Od 2 do 7 września 1939 r. z Marine-Stoßtrupp-Kompanie nie ubył ani jeden żołnierz, a z Pionier-Sturm-Kompanie - trzech rannych w wyniku rozpoznania z 7 września 1939 r. Podczas pogrzebu w Silberhammer (Srebrzysko) z 9 września 1939 r. pochowano 9 zabitych z Marine-Stoßtrupp-Kompanie, których odnaleziono już po walkach. Trzeba jednak podkreślić, że powyższe liczby dotyczą wyłącznie tej jednostki, gdyż nie ma wiarygodnej dokumentacji dotyczącej strat SS-Heimwehr Danzig, 1. i 2. Danziger-Infanterie-Regiment, Küstenschutz Danzig, Schutzpolizei i SA, które także brały udział w walkach z 1 września 1939 r. (przyjmuje się, że było to łącznie od 9 do 15 zabitych). Łącząc wszystkie dostępne źródła można w przybliżeniu oszacować, że Niemcy stracili od 30 do maksymalnie 50 żołnierzy, a mniej więcej 120 było rannych, czyli znacznie mniej, niż podaje się do dziś w wielu opracowaniach
  42. Trzeba także skorygować liczbę atakujących niemieckich żołnierzy, bo nie było ich na pewno 3 000, co podawał w swojej książce Zbigniew Flisowski ponad 40 lat temu. Co ciekawa liczba ta jest do dziś nierzadko używana, mimo że od dawna ją zdezaktualizowano (weryfikację danych liczbowych zawartych w tej pozycji podjął chociażby historyk Jarosław Tuliszka). Wiadome jest, że w walkach o Westerplatte wzięła udział Marine-Stoßtrupp-Kompanie w sile 7 plutonów + jeden lekarz i dwóch sanitariuszy, co łącznie daje 227 żołnierzy. Do tego trzeba dodać Pionier-Sturm-Kompanie (około 150 żołnierzy), pluton SS-Heimwehr Danzig (około 50-70 żołnierzy), pluton Wachsturmbann "Eimann" (około 50 żołnierzy) pododdział Küstenschutz Danzig (około 20 żołnierzy), gdańskich policjantów - Schutzpolizei - z VII Rewiru w Nowym Porcie (od 50 do 100 funkcjonariuszy), kadetów z pokładu Schleswig-Holstein (około 20 marynarzy) oraz nieznaną liczbę żołnierzy z 1. Danziger-Infanterie-Regiment, 2. Danziger-Infanterie-Regiment i SA. Bazując na tym zestawieniu w walkach z 1-7 września 1939 r. brało udział co najmniej od 547 do 617 niemieckich żołnierzy i funkcjonariuszy policji. Jeżeli włączymy do tej liczby całą załogę Schleswig-Holstein (około 750 osób bez wyżej wspomnianych kadetów), T 196 (około 90 osób), Von Der Groeben (około 50 osób) i kutrów trałowych o nieznanej liczbie jednostek i załóg, to daje to mniej więcej 890 marynarzy. Idąc dalej, biorąc pod uwagę załogi Luftwaffe użyte 2 września 1939 r. w działaniach lotniczych nad Westerplatte (II./StG 2, III./StG 2, 4.(St.)/TrGr 186, 1./KüFlGr 506, I./KG 1, I./KG 152), a także wspierającej wojska szturmowe 3.(s)/Danziger-Artillerie-Abteilung oraz pomocniczy batalion Arbeitsdients, to daje to kolejno około 200 lotników, 300 artylerzystów i 450 ludzi. Podsumowując, w walkach o Westerplatte wzięło udział co najmniej od 2 387 do 2 457 osób, z czego około 547-617 w bezpośrednich działaniach na lądzie
  43. Okazuje się, że wbrew temu co można przeczytać w niektórych źródłach, obrona Westerplatte miała charakter nie tylko prestiżowy czy propagandowy, ale także strategiczny. Potwierdzeniem tego jest m.in. radiodepesza, jaką wysłano 3 września 1939 r. około godz. 15:00 ze Schleswig-Holstein do Führera der Minensuchboote West (Kapitän zur See Friedrich Ruge), która informowała, że dopóki Westerplatte jest w rękach przeciwnika, wejście do portu gdańskiego nie jest możliwe. Potwierdza to także sam kpt. Franciszek Dąbrowski, który mówił po wojnie: "Obrona Westerplatte spełniła ważne operacyjne zadanie - wiązała przez siedem dni poważne niemieckie siły morskie i lądowe, które mogły być użyte w innym miejscu", czy wspominany wyżej Kapitän zur See Friedrich Ruge podkreślający, że upadek Westerplatte miał nie tylko bardzo duże znaczenie dla kolejnych działań przeciwko polskiemu frontowi morskiemu, ale spowodował również, że Niemcy w końcu mogli używać portu gdańskiego jako punktu zaopatrzeniowego. Ponadto ilość niemieckich sił zaangażowanych w te walki także o czymś świadczy
  44. Obrona Westerplatte nie trwała 7 dni, tylko 6 dni 5 godzin i 2 minuty, biorąc pod uwagę fakt, że Niemcy wywieszenie białej flagi zobaczyli 7 września 1939 r. o godz. 09:50
"Generalmajor Friedrich Eberhardt odbiera kapitulację Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte od mjr. Henryka Sucharskiego 7 września 1939 r." - czyli, jak już wiadomo, kompletna bzdura w wykonaniu Propaganda-Kompanie 689.
Źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Obrona_Westerplatte#/media/Plik:Eberhardt_et_Sucharski.jpg
 Poniżej zdjęcie wykonane tuż przed faktycznymi rozmowami kapitulacyjnymi zrobione 7 września 1939 r. około godz. 10:30. W pierwszym rzędzie po lewej mjr Henryk Sucharski, a obok niego - st. ogn. Leonard Piotrowski. Co ciekawe, dzisiaj można je spotkać w uciętej formie, gdzie nie widać mjr. Sucharskiego
Źródło: Wójtowicz-Podhorski M., Westerplatte 1939. Prawdziwa Historia, AJ-Press, Gdańsk 2011
Na zakończenie kilka słów o obecnym stanie Westerplatte. Przykro się patrzy, jak ten teren teraz wygląda, co wynika niestety z kilkudziesięciu lat zaniedbań i błędnych decyzji. Zamiast chociażby częściowej odbudowy Wojskowej Składnicy Tranzytowej, która mogłaby posłużyć równocześnie jako muzeum upamiętniające bohaterską obronę z 1-7 września 1939 r. - usypano kopiec i postawiono nieprzypominający nic pomnik, który równie dobrze mógł stanąć gdziekolwiek indziej na Wybrzeżu. W 1964 r. Wydział Historyczny Marynarki Wojennej planował co prawda m.in. częściową odbudowę koszar (z przeznaczeniem parteru na muzeum) oraz Wartowni nr 1 i nr 4, ale niedługo później z planów tych zrezygnowano i udało się zrealizować tylko ten nieszczęsny kopiec z pomnikiem. Mimo że nosi on imię Obrońców Westerplatte, to proszę spojrzeć, gdzie nazwa tego półwyspu została umieszczona - na samym dole, podobnie jak Oksywie i Hel. Znacznie lepiej widoczne są m.in. Dunkierka, Kołobrzeg, Murmańsk, Lenino oraz Studzianki, które z obroną wybrzeża, a tym bardziej Westerplatte nie mają nic wspólnego. Wydaje się, że lepszą nazwą byłoby "Pomnik Obrońców Wybrzeża", albo "Pomnik Obrońców Miast Nadmorskich, Dużych Akwenów Wodnych oraz Lenino i Studzianek". Jeżeli z kolei przyjrzymy się sylwetkom dwóch żołnierzy (marynarz i piechur), to ich uzbrojenie, rysy twarzy czy mundury nie wskazują, żeby byli to Polacy, a napis "Chwała wyzwolicielom" jasno mówi, dla kogo ów monument postawiono. O umiejscowieniu tam "Poczty Gdańskiej" nawet nie będę wspominał, podobnie jak o pobliskim napisie "Westerplatte" umiejscowionym na fragmencie pancerza ISU-122 i stojącym na niemieckim bunkrze z 1945 r. Niestety takie były realia PRL, a błędna wizja tego miejsca zatarła ślady walk z września 1939 r. i zaczęła kojarzyć się z parkiem rekreacyjnym. Zresztą sam projektant powojennego wyglądu półwyspu - architekt prof. Adam Haupt - przyznał się w 1987 r., że popełnił błąd tworząc taki, a nie inny wygląd Westerplatte, ale na zmiany było już za późno. Kolejne wprowadzone "modyfikacje" jeszcze sprawę pogorszyły i dziś ciężko powiedzieć, że miejsce to jest tak ważne z historycznego punktu widzenia, a o jego obrońcach i II wojnie światowej przypominają jedynie ruiny stanowisk obronnych. 
W 2003 r. Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej Wojskowej Składnicy Tranzytowej opracowało swój plan zagospodarowania przestrzennego Westerplatte, który miał zaniechać niszczeniu tego miejsca i pokazać go, jako pole bitwy, co byłoby w końcu zgodne z wyobrażeniami obrońców. W planach była odbudowa głównego skrzydła nowych koszar, kasyna podoficerskiego, willi oficerskiej i podoficerskiej, starych koszar, budynku stacji kolejowej oraz bocznic kolejowych, kilku magazynów amunicyjnych, a także odtworzenie stanowisk obronnych z 1939 r. i umocnień polowych. Niestety sprawą się nikt nie zainteresował, co widać do dziś, ale działania SRH WST pozwoliły na renowacji kilku miejsc, m.in. Placówki "Fort", fragmentu bramy kolejowej i fundamentów magazynu nr 1. Poza tym odgruzowano Wartownię nr 6, odnaleziono fundamenty kabiny bojowej Wartowni nr 1, czy odsłonięto pozostałości po schronach amunicyjnych. To tylko kilka z wielu działań SRH WST na rzecz Westerplatte i warto jeszcze wspomnieć o ciągle rosnących zbiorach militariów i innego wyposażenia związanych z tym miejscem, które członkowie gromadzą od kilkunastu lat. 
Nie można tutaj nie wspomnieć o działającym od 2015 r. Muzeum Westerplatte i Wojny 1939, które w 2016 r. połączono z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Zgodnie z założeniami będzie to placówka plenerowa z możliwie najwierniejszym odtworzeniem wyglądu Wojskowej Składnicy Tranzytowej z sierpnia 1939 r. - czyli tym, czym Westerplatte powinno być już od dawna. Prace mają ruszyć w 2022 r., a muzeum ma być gotowe w 2026 r., czyli 87 lat po wydarzeniach z września 1939 r. i 81 lat po zakończeniu II wojny światowej. Mimo sporów politycznych, jakie towarzyszą przebudowie półwyspu, miejsce to zasługuje na upamiętnienie, którego nie może się doczekać już od 75 lat i miejmy nadzieję, że niedługo w końcu teren ten będzie wyglądał tak jak należy. 

Wizualizacja wyglądu Muzeum Westerplatte i wojny 1939, które ma być gotowe do 2026 r. Mimo towarzyszących temu przedsięwzięciu sporów politycznych, trudno nie zgodzić się z tym, że miejsce to zasługuje na prawdziwe i zgodne z prawdą historyczną upamiętnienie
Źródło: Materiały promocyjne Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku

1 komentarz:

  1. Prace jeżeli ruszą w 2022 to nie wiadomo czy się zakończą? Władze przejmie opozycja i już będzie inaczej.

    OdpowiedzUsuń